Finansowy wszechświat przestaje się rozszerzać, a miejscami nawet zaczął się kurczyć.
Gdzie ta deflacyjna implozja ma swoje granice?
Zejście poniżej tej przetrwalnikowej granicy oznacza już głęboki kryzys, eskalację niepokojów społecznych i potrzebę użycia służb siłowych.
Wszystko ponad to jest "bonusem", z którego możemy się cieszyć. 👏 Najłatwiejsza do poświęcenia wydaje się w tej chwili mobilność wewnątrzkrajowa, ale z uwagi na zainfekowanie całego kraju nie ma zachęt do tworzenia stref zamkniętych.
Jednak ciekawsza obserwacja wydaje mi się taka, że wszystko to można zapewnić minimalną gospodarką centralnie sterowaną, a dotychczasową ekonomię zamrażając. Da się zatrzymać wszystkie przepływy pieniężne, w tym wynagrodzenia, zaprzestać naliczania odsetek, dostarczyć media za darmo, a każdemu obywatelowi bony żywnościowe.
I właśnie to wygląda mi jak hipotetyczne, kruche acz krótkoterminowo stabilne, deflacyjne minimum — nikt już niczego nie produkuje i nikt nic nie robi, nikt nie handluje, poza wąską grupą producentów żywności, mediami i barterem szarej strefy. Niżej jest już wojna, a wyżej — rozruch normalnej gospodarki i eksplozja PKB.
Część społeczeństwa może chcieć więcej konsumować, korzystać z ulotnego życia. Inna część może w ramach przedłużającej się kwarantanny uznać, że ich pogoń za bogactwem nie miała sensu i świadomie konsumować mniej. Potencjał do takiej zmiany oceniam jako spory, bo na świecie jest mnóstwo sztucznie pobudzanej konsumpcji, np. wymiana smartfona co dwa lata, wymiana odzieży co sezon, jednoosobowe podróże samochodami w obszarze aglomeracji, weekendowe wycieczki samolotowe, posiadanie przetworzonych dóbr jako element statusu społecznego.
Można by nie silić się na pompowanie konsumpcji i rynków akcji gdyby nie mały problem: oparte na tym wszystkim systemy emerytalne.
- Ten, kto chodził na piwo do baru, teraz wypije to samo piwo taniej w domu,
- ten, kto chodził na lunche do restauracji albo "pana kanapki", dziś studiuje
książkę kucharskąblogi kulinarne, - ten, kto latał na weekend zwiedzać europejskie miasta, dziś lata do dyskontu po kawałek wieprza,
- ten, kto kupował ciuchy na sezon wiosenny, zmienia rano piżamę na dres,
- ten, kto planował zmienić samochód na nowy, pozostanie dłużej ze starym.
Gdzie ta deflacyjna implozja ma swoje granice?
Szukanie minimum
W warunkach społecznej izolacji, postępującej destrukcji sektora produkcji i usług, stabilne minimum, które da się powszechnie przejściowo zaakceptować, ale daje ono jeszcze szansę na szybkie odreagowanie po zwolnieniu hamulca, widzę następująco:- wszyscy pozostają w domach,
- w kranie jest zimna i ciepła woda,
- w gniazdku jest energia elektryczna podtrzymująca zamrażalnik,
- możliwa jest komunikacja: telefony, SMS-y, Internet,
- w okolicy dostępna bywa podstawowa żywność, artykuły higieniczne i leki,
- działają płatności gotówkowe i elektroniczne nisko kwotowe,
- działają krytyczne usługi państwowe np. ochrona mienia, porody, pochówki.
Zejście poniżej tej przetrwalnikowej granicy oznacza już głęboki kryzys, eskalację niepokojów społecznych i potrzebę użycia służb siłowych.
- Braki mediów oznaczały by dezintegrację infrastruktury, a więc jakieś kataklizm,
- załamanie płatności wyzwoli utratę zaufania do systemu i może sprowokować gotówkowy run na towary,
- ograniczanie łączności może być potrzebne do tłumienia paniki lub zamieszek,
- braki żywności mogłyby wynikać nie tyle z braku produktów, co z przerwania łańcucha dostaw — wystarczy, aby kasjerzy odmówili pracy ze strachu albo masowo zachorowali,
- brak leków może powodować choroby i dodatkowe zgony, wystarczy, że załamie się import leków albo odczynników z innych krajów.
Wszystko ponad to jest "bonusem", z którego możemy się cieszyć. 👏 Najłatwiejsza do poświęcenia wydaje się w tej chwili mobilność wewnątrzkrajowa, ale z uwagi na zainfekowanie całego kraju nie ma zachęt do tworzenia stref zamkniętych.
Jednak ciekawsza obserwacja wydaje mi się taka, że wszystko to można zapewnić minimalną gospodarką centralnie sterowaną, a dotychczasową ekonomię zamrażając. Da się zatrzymać wszystkie przepływy pieniężne, w tym wynagrodzenia, zaprzestać naliczania odsetek, dostarczyć media za darmo, a każdemu obywatelowi bony żywnościowe.
I właśnie to wygląda mi jak hipotetyczne, kruche acz krótkoterminowo stabilne, deflacyjne minimum — nikt już niczego nie produkuje i nikt nic nie robi, nikt nie handluje, poza wąską grupą producentów żywności, mediami i barterem szarej strefy. Niżej jest już wojna, a wyżej — rozruch normalnej gospodarki i eksplozja PKB.
Nowe maksimum
W pierwszej myśli wydaje się, że po kryzysie COVID-19 będziemy chcieli wrócić, do tego co było, a następnie urosnąć bardziej. Spodziewam się jednak, że kryzys nie tylko wymusi racjonalizację wydatków osobistych i firmowych, ale także zmieni mentalność pokolenia, wykształci bardziej defensywne postawy, zwiększy akceptację dla pracy zdalnej, zdalnego nauczania itp.Część społeczeństwa może chcieć więcej konsumować, korzystać z ulotnego życia. Inna część może w ramach przedłużającej się kwarantanny uznać, że ich pogoń za bogactwem nie miała sensu i świadomie konsumować mniej. Potencjał do takiej zmiany oceniam jako spory, bo na świecie jest mnóstwo sztucznie pobudzanej konsumpcji, np. wymiana smartfona co dwa lata, wymiana odzieży co sezon, jednoosobowe podróże samochodami w obszarze aglomeracji, weekendowe wycieczki samolotowe, posiadanie przetworzonych dóbr jako element statusu społecznego.
Można by nie silić się na pompowanie konsumpcji i rynków akcji gdyby nie mały problem: oparte na tym wszystkim systemy emerytalne.
Moze zmiana smartfona co 2 lata nie jest konieczna (choc od 15 lat, zaden moj telefon nie przetrwal 3 lat, a kazdy ostatni byl srednio 2 razy w ciagu tych trzech lat naprawiany), ani samochodu co 3 lata, ale mediana ludzkosci idzie do gory. Mediana obecnie uzywa rowerow/tanich motocykli oraz roznych biedatelefonow.
OdpowiedzUsuńRuch tych 5 mld ludzi w gore pozwoli wyzywic firmy na dlugo, pytanie czy panademia biednych nie dotknie bardziej niz bogatych. Bo wtedy mamy p...ne.
Przejscie z poziomu 2/3 na obecny najwyzszy 4 zajelo Polsce raptem 20 maks 30 lat.
Kwestia indywidualna. Ja używam telefonu 4-5 lat, a proces zakupowy wyzwala u mnie zwykle spotkanie urządzenia z betonem lub błotem.
UsuńKrótkoterminowo nie widzę szans na dużą konsumpcję, myślę, że odbudowa popytu może trwać od kilku miesięcy do kilku kwartałów — koronawirus pokaże. Może też zmienić się kształt popytu np. jeśli firmy zaczną trwale pracować w modelu 20% pracy zdalnej, ich zapotrzebowanie na powierzchnię biurową odpowiednio spadnie.
Długoterminowo, konsumpcji krajów rozwijających się obawiam się w kontekście zasobów planety. Ponadto wątpię, czy te kraje będą konsumować produkty akurat zachodnioeuropejskie. Chińczycy już się zainstalowali gdzie trzeba.
Tu pełna zgoda, że Chiny na rynki wschodzące weszły jak w masło, lecz wciąż jakaś nadzieja dla nas jest...
Usuń